Chodźmy „marzyć i śnić“ dalej. Pobłądzić trochę po parku założonym na dawnych, austriackich fortyfikacyjnych umocnieniach, w którym wśród pięknie utrzymanych alei i skwerów, wśród angielskim sposobem rozrzuconych różnorakich okazów flory rodzimej, poprzez koronkową sieć płaczących wierzb, widać okrągłą budowlę-rotundę, z austriackich czasów pozostałą. Warto zaglądnąć do niej, aby przyjrzeć się modelowi starego Zamościa i niejedno widziane już dotąd na nim odnaleźć.
Ten poważny, silnie wparty szkarpą w ziemię budynek, to Akademia Zamojska, będąca realizacją hodowanych przez hetmana od długich lat myśli i planów o reformie szkolnictwa. Realizacja myśli, nurtujących pełnego inicjatywy i najlepszych chęci młodego człowieka, jakim był w okresie Walezjuszowych rządów, gdy w pacta conventa kładł jako jeden z punktów odnowienie Akademii Krakowskiej i przyzywanie do niej nowych sił zagranicznych celem odświeżenia skorupiejących w scholastycyzmie form nauczania. — Realizacja planów jakie podsuwał Batoremu, utworzenia w Krakowie „Collegium Regium“, które miało rywalizować ze stojącą na miejscu, a więc tym samym cofającą się w postępie wiedzy jagiellońską uczelnią.
Gdy jedne i drugie zawiodły, przeszczepił je na teren wznoszonego przez siebie Zamościa, w którym już w 1581 r. założył szkołę. Kierownictwo jej objął w wytrawne ręce jezuita Jan Herbest, były spowiednik Katarzyny Jagiellonki w Szwecji i wykładowca w szkole Lubrańskiego. Lecz ani ta, ani inna, parafialna, przy kościele św. Krzyża na Lwowskim przedmieściu istniejąca szkoła, ani wreszcie gimnazjum klasyczne, na którego dyrektora powołał znanego poetę Sebastiana Klonowicza, obywatela i ławnika pobliskiego miasta Lublina, nie zaspokoiły jego wychowawczych dążeń, ani nie były należytym i pełnym wyrazem tego, co pragnął wprowadzić.
Począł zatem w długie zimowe wieczory snuć zamiary podjęcia nowej kulturalnej pracy na terenie Zamościa. Zamiary te dojrzały pod wpływem pierwszych marcowych promieni słonecznych 1593 r. i przyoblekły się w realny zarys kształtu przyszłej Akademii Zamojskiej, ujawniony zachwyconym oczom Szymona Szymonowicza, któremu wespół z sobą nadzór nad mającą powstać szkołą i formowanie jej powierzył.
A że kunktatorstwo nie leżało w kanclerskiej naturze, już w jesieni tego samego roku pragnąc pierwszy założyć fundament, uczynił zapis jednej z licznych wsi na rzecz uczelni mającej niedługo powstać, w następnym zaś uzyskał dla niej bullę Klemensa VIII.
Pragnął stworzyć szkołę, któraby wychowywała Rzeczypospolitej, po myśli zapatrywań jego, jako doświadczonego senatora, przyjaciela i doradcy królów, młode pokolenie szlacheckie, mające kiedyś dzierżyć ster państwowej nawy. Pragnął dać społeczeństwu ludzi nowożytnie wykształconych, wielbicieli piękna zaklętego w klasycznych utworach, ludzi znających przeszłość i teraźniejszość narodu swojego i narodów ościennych.
Stąd starania o najlepszych profesorów sprowadzanych do Zamościa dla „córy drogiej” Akademii, obdarzonej miłością kanclerską po równi z synem Tomaszem, któremu miała być przewodniczką młodości.
Stąd długoletnia troska o programy, które sam układał.
Stąd rozporządzenie, aby odsyłano mu do przeglądania chłopięce pensa, na których śledząc postępy nauki mógł przekonywać się, czy dobrym jest kierunek pedagogiczny jaki obrał.
Stąd otwarcie drukarni, w której drukarczyk krakowski Jarosz, z poręki Scharffenberga do Zamościa przybyły, pierwsze potrzebne Akademii książki tłoczył, zanim nie objął jej Marcin Łęski, Lensciusem także zwany.
Pierwszym rektorem otwartej w 1594 roku uczelni został Melchior Stephanides, długi szereg rektorów i profesorów za sobą wiodący. Oto Niedźwiecki, Ursinusem zwany, z Krakowa przez Szymonowicza sprowadzony, w medycynie dzięki Zamoyskiemu na uniwersytecie padewskim kształcony, autor dwóch podręczników szkolnych, Donata i św. Augustyna.
Oto Starnigiel Wawrzyniec, w Krakowie znowu uczony, traktatem o kołtunie poważne dyskursy za granicą wywołujący i dobrodziej młodzieży akademickiej, jako fundator „starnigielowskiej bursy11, oto o. Dominik Convallius, cichy mnich franciszkański, z Neapolu przybyły, teologii świętej uczący, nadworny kapłan kanclerza i pięknych druków lensciusowych cenzor. Oto Drezner Tomasz, lwowianin,, prawa w Akademii profesor, w ustanawianiu Trybunału Zamojskiego hetmanowy pomocnik.
Rzymianin Adrian, europejskiej sławy matematyk, w akademiach włoskich i niemieckich umysł kształcący, krytyk pracy o kwadraturze koła, pracy gdańskiego kolegi Piotra Krugera.
Birkowski Szymon, lwowianin, brat słynnego kaznodziei Fabiana, filozofii i medycyny doktor, profesor i lekarz przyboczny młodego Tomasza.
Solski Kacper, we Włoszech w filozofii także i w medycynie uczony, sześciokrotny rektor na przestrzeni lat kilkunastu, wdzięczny siostrzan Szymonowicza, któremu płytę nagrobną w kolegiacie zamojskiej położył.
Piotrkowczyk, Andrzej, mistrz prawa, w Polsce, Niemczech oraz Italii tajniki wiedzy badający, autor rozpraw i zbioru konstytucyj sejmowych.
Zasłużony wielce Wcisłowski Józef o kryształowym charakterze, jedyny prawie wtedy, w dobie ogólnego rozprzężenia hetmanowej szkoły, człowiek o czystych rękach.
Duńczewski Stanisław, fizyk i astronom, Herbarza, oraz licznych Kalendarzów Zamojskich autor i wydawca.
A oto uczniowie poniektórzy:
Zamoyski Tomasz, kanclerzowy jedynak i nadzieja ordynackiego rodu.
Sobieski Jakób, ojciec króla Jana, autor instrukcji o wychowaniu synów.
Fenicki Stanisław, młodo zmarły filolog, wielkie rokujący nadzieje, uczczony nagrobkiem przez Solskiego Kacpra w kolegiacie.
Sakowicz Kasjan, później archimandryta bazyliański w Dubnie, który za zezwoleniem Urbana VIII zmienił obrządek grecki na łaciński, wysoko uczony w teologii, namiętny pracownik około zjednoczenia Rusi z Kościołem rzymskim i autor kilku dzieł w tym przedmiocie.
Oto Obuchowicze bracia, Filip, Aleksander i Teodor, biegli w klasycznych językach i w nich dziełko na uczczenie powrotu ordynata Tomasza z zagranicy piszący. Z nich Filip, który na sejmach w późniejszym wieku posłował, a marszałkowa! na elekcyjnym po Władysławowej śmierci, potem jako smoleński wojewoda smutnie zapisał się w pamięci ziomków, dobrowolnie twierdzę carowi oddawszy.
I Koźmian Kajetan, poeta, jeden z ostatnich uczniów zamojskiej uczelni.
Choć Akademia za życia hetmana nie miała jeszcze osobnego budynku jak potem — najpiękniejsze przecież czasy przeżyła właśnie wtedy i najwyższe osiągnęła wzloty. Po jego śmierci, ci w których potrafił wzbudzić równe swemu umiłowanie wymarzonej, mającej przyszłość narodu kształtować uczelni, wiedli ją ku wyżynom wytrwale i wiernie, póki bezlitosna śmierć pasmo dni ich przeciąwszy, nie przekazała hetmanowego dzieła w obce, już nie tak miłujące ręce.
Zawiedli i jedni i drudzy.
I spadkobiercy imienia i następcy na coraz mniej wiedzy dających katedrach. Nie pomogło fundowanie gmachu przez Jana, wnuka, wespół z matką z książąt Ostrogskich Katarzyną. Ani uroczyste przez infułata Skwarskiego przy huku strzałów, asystencji cechów, milicji i tłumów pospólstwa, uświetnione łacińskimi mowami Abreka Andrzeja i Bytomskiego Jana, onego gmachu święcenie.
Ani budynek seminarium duchownego w pobliżu, także sumptem Katarzyny wzniesiony, który spłonął niebawem, a potem zasiłkiem Stefana i Doroty, krewnych ordynata, był podtrzymywany.
Ani Gryzeldy Wiśniowieckiej zapis, mający być podzielonym między Akademię a kolegiatę, gdyż ta ostatnia zagarnęła wszystko nie kwapiąc się z wypłaceniem należności podległej sobie uczelni — ani przypomnienie przez zmarłą ostatniej woli brata, przekazującego Akademii księgozbiór złożony w zamku, gdyż nigdy tej podwójnej woli nie spełniono.
Ani częste, choć niewielkie w sumie, za to liczne i cenne w księgach, profesorskie legaty, które wzbogacały bibliotekę szkolną — boć z niej rzadko kto, im dalej w lata, korzystał.
Bierne, a chwilami nawet wrogie stanowisko rodziny kanclerza, zajmowane z racji wierzytelności Akademii w ordynackim skarbcu, podrywało coraz bardziej powagę uczelni i wystawiało na próbę uczciwość jej profesorów, każąc Andrzejowi Abrekowi ukryć Kacpra Szolca testament, który w wiele lat dopiero potem światło dzienne ujrzy, gdy już nie będzie komu i dla kogo katedry nowej zakładać.
A choć potem młody ordynat Tomasz Józef reformy szkoły zapragnie, opuści bezradnie ręce wobec apatii profesorskiego zespołu, któremu rygory Lascarisa ledwo się odczuć lekką zmianą na korzyść dały. Nie odbił się na profesorskim zespole wstrząs rozbioru, ani zamiana na Liceum Królewskie w 1784 r. za Józefa, na to dziecię nie ducha Akademii lecz jej ciała, ani przemianowanie na wojewódzką szkołę, ani wreszcie przeniesienie jej do Szczebrzeszyna, gdzie smutne resztki świetnie się ongiś zapowiadającej uczelni zostały ostatecznie zlikwidowane w 1852 r.