Zamek – Siedziba hetmańska

Z uczelni zamojskiej przenieść wzrok i myśl musimy z kolei na siedzibę hetmańską, rozległą, dwupiętrową budowlę od ulicy cofniętą, która ma swoją długą historię na przestrzeni tych trzystu pięćdziesięciu lat, jakie zamykają okres istnienia zamojskiego grodu.

Zamek wzniesiony został równocześnie z założeniem miasta przez znanego nam już nadwornego architekta Moranda. Nie przechowała się niestety żadna rycina mogąca nam w pełni odtworzyć jego ówczesny, za kanclerskiego żywota wygląd, ale z licznych notat, rozsianych w korespondencji z owych czasów, można wyłonić jego sylwetę i umieścić w ówczesnym otoczeniu. Był niewielki, jak na rezydencję w twierdzy znajdującą się przystało, jedno-skrzydłowy, dwupiętrowy i zwieńczony attyką jak tyle innych domów Zamościa. Otoczony czworobokiem murów, oddzielony od miasta kolegiatą i gmachem Akademii, zamknięty pierścieniem ogrodów, zapewniał odosobnienie i pożądany spokój mieszkańcom.

W tym stanie i otoczeniu przetrwał do XVIII wieku. W jego piątym dziesięcioleciu został przez ówczesnego ordynata Tomasza, z dawnego, starego zameczku, stanowiącego środkowy trzon budowli, przekształcony za pomocą pawilonów bocznych i oficyn, złączonych z główną częścią galeriami, w nowoczesny, obszerny pałac. Włoch Columbani, nadworny architekt, odrzucił przy tej przebudowie obwodowe mury, znosząc ten widomy znak odgrodzenia. Zachowany z 1802 r. rysunek zamku przedstawia nam to dzieło włoskiego znowu mistrza, z mansardowym dachem, facjatą i z rokokowymi rzeźbami fasady oraz bramy wjazdowej.

Następne lata nie dodały wiele, a ujęły sporo.

Ostatnią przeróbkę pałacu, która jednak nie została doprowadzoną do pomyślnego końca, rozpoczął w 1802 r. ordynat Stanisław, ożeniony z Zofią Czartoryską, córką księcia Adama. Odnawianie miało iść po linii i w duchu ówcześnie panującego w architekturze klasycyzmu, a powierzone Itarowi, Włochowi osiadłemu w Polsce, który jako architekt był równocześnie nauczycielem rysunków w liceum zamojskim, zaprzęgło do przygotowywania projektów także zagranicznych mistrzów.

Zdarzenia polityczne i wojenne zachodzące w całym kraju, a także i samym Zamościu, który znalazł się w centrum działań i przechodził z rąk do rąk, były przyczyną zaniechania rozpoczętych już koło przebudowy prac. Austriacy zająwszy w mieście różne gmachy na potrzeby wojska nie szczędzili także i pałacu, który przestał być niedługo własnością ordynatów przeszedłszy w ręce rządu Królestwa Kongresowego, a niebawem drogą zamiany w ręce rządu rosyjskiego. Ten ostatni umieścił w nim szpital wojskowy i zaprowadziwszy pewne zmiany ściągnął pańską rezydencję do szablonu ówczesnych budowli koszarowych.

A wypieściła go ongiś troskliwa myśl kanclerza, który pragnął perlącą się w słońcu fontanną ożywić leżący przed pałacem dziedziniec. — Późniejsi ordynaci miłośnie muskali wzrokiem ściany wnętrza zdobne techniką „fresco secco“ przez Łukasza Smuglewicza, ojca słynnego Franciszka.

Niema dziś otaczających go z trzech stron ogrodów jak było za hetmanowych czasów, ale może w bujnej wyobraźni dojrzeć by można o zmroku, sunącą wśród szczepów owocowych i winnej latorośli, wyniosłą postać Zamoyskiego, pochylającą się czasem nad grzędami sałaty, kalafiorów, majeranu czy rzodkwi w pogwarce z hortulanusem, któremu nie skąpił wysokiego jurgieltu.

Albo z imć panem Wydzierżewskim Ambrożym w gospodarczej rozmowie o tym, ile żyta i legumin odeszło już na szkuty i komięgi do Krzeszowa — rychłoli nadejdą od brandenburskiego margrabi Jerzego Fryderyka rasowe owce do sitanieckiej owczarni — a z Siedmiogrodu i Wołoch bawoły na przezimowanie przybyłe, czy aby mają pomieszczenie godne.

Albo z imć Korzeniowskim w obopólnej trosce o Woźniki i zaskodnie — jako i jednym i drugim trza poprawić rasę importowanymi z Turcji i z Italii rumakami — a słuchać co mądrze prawi kalabryjski koniuszy nowy.

Albo z imć Knutem Samuelem — ile szklenie chędogich i szyb do pałacu przysłano z hutni — a czy zamówione przez zagranicę wańczosy na czas wykończą ordynackie tartaki — i że kurdybany ormiańskie z tutejszych koźlich skór uczynione zacne się być zdają i pięknie poręczowe zydle zdobią.

Albo na poufnej rozmowie z Szymonowiczem, podczas rzadkich w Zamościu wywczasów, któremu zwierzał na czas nieobecności umiłowanego syna Tomasza, małe pacholę, tam i na powrót wśród krzewów oto biegające, bo zbyt już zmęczyły dziecinną główkę obce, choć łatwo przyswajane wyrazy i poswawolić teraz trochę, pod okiem miłościwego pana ojca można.

Na ławie hetman z Simonidesem przysiedli, by oglądnąć uważniej dopiero co udatnie odlany medal z kanclerską podobizną — a sporo ich na upominki dla uczonych i pamiątki dla chrześniaków potrza.

I snuje się dalej w serdecznym zwierzaniu przyjacielskie rozmowy…

Bistrucius lada tydzień ze słonecznej Italii, w Wenecji z polecenia kanclerza w malarstwie edukujący się, powraca.

Giacomo Lauro czeka na hetmańskie instrukcje, według których sztychy z wyprawy inflanckiej sporządzi — by nie przepomnieć ino, zaraz jutro, wysłać epistoły.

Santi Gucci chorzał cięgiem i długo czekać dawał na projekt fontanny, aż zniechęcenie ogarnęło człeka — poniechać trzeba pierwotnego zamiaru i chyba rabatę kwietną rzucić pośrodku — a może lepiej dziedziniec wolnym ostawić ?

O tego tłoczonego w Zamościu Donata, nad którym pracował niemało poczciwy Ursinus, a Lenscius takoż przyłożył się godnie, Karnkowski prymas, rozeźlony i zawistny, szpetnie przymawia w politycznych warszawskich dyskursach i niezasłużoną przykrość ino czyni, gdyż trudno stróżując gdzie indziej, równocześnie zasłaniać Pokucie i podkarpacką ziemię przed tatarską czernią. — Jako żywo, nie gramatyka temu winna.

Burskiemu potrza mieszkanie jakoweś zgotować, skoro do małżeńskiego stanu się sposobi — żonatym przy Akademii mieszkać nie Iza..

To o obrazach do kolegiaty nadejść mających.

O niedawnych odwiedzinach młodego Dousy, który w wędrówce swej także o Zamość zawadził.

To o manuskryptach, z którymi Nicefor Grek do Akademii o katedrę greczyzny się kwapił,,lub o Śmigleckich braciach, którzy w dalekim Rzymie w jezuickim zakonie utknąwszy, pozbawili uczelnię swoich młodych sił i zbieranych skrzętnie z pomocą hetmańską wiadomości.

O Szymonowiczowych poetyckich wczasach w Czernięcinie. O nieodżałowanym Janie z Czarnolasu.
I tak pogwarzają z cicha w przesiewającym się przez listowie młodych drzew zachodnim poblasku, aż układać się wszystko w powietrzu i na ziemi do snu poczyna — a przy furcie zamajaczy postać łagodnego mnicha Convalliusa, pod którego stopami chrzęści żwir ścieżki.
Dziwnie przypadł do serca ten włoski pater Dominicus.
Z nim po społu wieczorne pacierze odmówi.
I z nim po społu w jednym roku — zamrze…
Może ta sama wyobraźnia dojrzeć nam pozwoli za jakąś z szyb pałacowych majaczejącą twarz Władysława IV, który w otoczeniu braci przyjmował w zamku rektora Akademii i przywileje uczelni potwierdzał.
Albo od bramy zajeżdżającego właśnie z okrutną paradą ordynata Jana z nowo zaślubioną Marią Kazimierą d‘Arquien, która szczęścia ni zdrowia w onym nie znalazła stadle i która raz jeszcze, w towarzystwie drugiego, królewskiego małżonka o sumiastym wąsie, nawiedzi ten zamek w dwadzieścia lat później i wspomni wtedy owe żarliwe epistoły, między pałacem a Pielaskowicami krążące.
Dumą wzbiorą nam serca na widok ordynata Marcina z wyprawy wiedeńskiej wracającego ze zdobyczną, wielką chorągwią wezyra.
Może dojrzymy jak poprzedzany przez zbrojnych mieszczan, tworzących straż honorową, przy dźwiękach muzyki, od strony kolegiaty zdąża do pałacu August II, którego podejmować ma nime ordynatowa wdowa Anna z Gnina Zamoyska — ta sama, która wkrótce potem w dwornym ukłonie powita wkraczającego w jej progi cara Piotra i ta sama, przy której łożu śmiertelnym, w żółtym blasku świec, wolą niezłomną w ostatniej życia godzinie wyrażoną, brat biskup kamieniecki córkę jej Marię staroście żydaczowskiemu zaślubiał.

Tysiącem Rosjan, wedle życzenia Augusta II na zamek wpuszczonych, zaroi się nagle dziedziniec, że miejsca dla nas nie stanie — a w futrzaną szubę otulony Mazepa przemierzy jego przestrzeń rozległą, jak w on jesienny, przymrozkiem siny ranek dawnych, odległych lat.

Józef II ze świtą z domostwa mieszczki Kawowej, w którym gospodą stanął, w zamek ordynacki pieszo zdążający, zamknie ten pochód królewskich i hetmańskich gości i otrząśnie z nas czar przeniesienia się myślą w lata ubiegłe i wypatrywania w nich rzeczy w kręgu tych murów zdarzonych.