Stara brama Lwowska

Półkoliste wgłębienia muru czekają zda się na rozwarcie nieistniejących już podwojów, które skrzypiały niegdyś na zawiasach, gdy życie grodu pulsowało tutaj.

Z bramy tej w 1648 r. wysunęli się z miasta ci, którym spalenie przedmieścia lwowskiego zlecono, aby przedpole dla działań wojennych odsłonić i nieprzyjacielowi możność schronu i zasłon odebrać.

Pod nią, jako też pod mury i wały południowo-wschodnie, w ostatnich tygodniach października tego samego roku, od strony Tomaszowa zachodzić zaczęły liczne oddziały kozackie i tatarskie poprzedzające samego Chmielnickiego Bohdana przybycie.

Przez nią Jeremi Wiśniowiecki, gdy ze Lwowa ku Warszawie zdążał, wjechał na dni parę do miasta i przez nią pchnął wrogom naprzeciw chorągiew Wejhera i ordynackich w służbie twierdzy stale pozostających żołnierzy.

Nią wjeżdżał Jan Kazimierz ze Lwowa na Warszawę ciągnący podczas zapasów ze szwedzkim najeźdźcą.

W niej to powstał tumult i wszczęła się strzelanina, gdy generał rosyjski Bauer, z zamku z wizyty składanej ordynatowej Teresie wracając, pragnął w kolasie swej uprowadzić towarzyszącego mu uprzejmie do murów miasta komendanta twierdzy Taubena.

W jej podwoje wtaczały się ze skrzypieniem i jazgotem wielkim całe szeregi wozów ładownych wszelakiego rodzaju dobrem ukrytym w zamczystych sepetach. To nie z wojennej wyprawy, ino z pogrzebu pani Dzieduszyckiej z Cucyłowic koło Żydaczowa ordynat Tomasz, wiele lat procesujący się ze staruszką ciotką o niewypłacone wiano, powracał, nie przepomniawszy wśród żarliwych modłów żałobnych o ładowaniu na wozy dobytku, jaki pragnął ukryć przed braćmi.

O sklepienie bramy obijał się żałosny werbel bębnów, gdy załoga Zamościa po kilkomiesięcznej obronie, gdy środków na dalszą nie stało, a pomoc Czekana nie nadchodziła, opuścić musiała twierdzę. Ciągnąc zwartymi szeregami od rynku mijali bramę i powoli wsiąkali w opalową mgłę bladego południa miesiąca listopada 1813 r. Jeszcze widać było przez chwilę rozwinięte chorągwie zanim i one nie rozpłynęły się w mgławych tumanach wznoszących się z podmokłego jesienią terenu. Jeszcze słychać bylę czas jakiś pobrzęk ciągnionej osłabłymi dłońmi broni, zanim wszelkich odgłosów nie pochłonęło oddalenie.

Krocząc wzdłuż wzniesień i zarysów pozostałych po dawnych, austriackich umocnieniach, wyczuwa się prawie pod stopą w ziemi gdzieś tu zaryty i na odsłonięcie czekający bastion południowo-wschodni — myślami goni się jeszcze po przedpolu Rakoczego, który obawiając się zbliżać do twierdzy i przekraczać pod dział zamojskich obstrzałem rzeki Łabuńki, w znacznej odległości przez Jatutów na południe ku Żółkwi ruszył, a zbawiwszy czasu nieco pod Zamościem, opóźnił swą ucieczkę i dopędzony, do kapitulacji zmuszonym został.