Trzeba się od obrazów przeszłości roztaczanych na rozciągającej się przed nami równinie oderwać, a oglądnąć ów poklasztorny budynek. To dawny kościół i klasztor ss. franciszkanek.
Gdy rząd austriacki pod koniec XVIII-ego stulecia zakon ich na terenie Zamościa zlikwidował, zajęły go Panny Miłosierne o bladych twarzach, które rzucały z pod skrzydeł kwefów zakonnych troskliwe i czujne spojrzenia na chorych ich pieczy zwierzonych i przesuwały się cicho pośród łóżek utrzymywanego przez siebie szpitala. Panny Miłosierne, które w modlitewnym uniesieniu przyjmowały w lipcowy, skwarny dzień z rąk w pontyfikalne szaty odzianego infułata Baltazara Dulewskiego, prowadzącego w licznej asyście duchowieństwa i pobożnych procesję, obraz Najświętszej Panny Łaskawej z klasztoru oo. bonifratrów. Utraciwszy w Zamościu podstawy bytu, zabrały go z sobą do pobliskiego Szczebrzeszyna.
Kościół ich obrócił rząd na skład rzeczy, a klasztor przerobiono później na szpital wojskowy.
W głębokich, powierzchownie tylko znanych, a zamurowanych teraz podziemiach kościoła i klasztoru, pewnie niejedna trumna w ciszy grobowej rozsypuje się zwolna, świecąc próchnem zbutwiałego drewna — kość o kość stuknie — czerep ludzki ciemnymi oczodołami w ciemną przestrzeń, nic nie widząc spoziera.
Nocą bezgwiezdną gdzieś w murach budowli zatajone jeszcze zakwili płakanie żyjącej tu niegdyś u Panien Miłosiernych „kasztelanki”, która przez ojca niedobrego na mszy św. w kościele o.o. fracirzkanów odbieżana, siostrom w pieczę została oddana przez zakonników. Nigdy nie umiała wyjawić swego nazwiska i w cichym obłędzie trwając, podzieliła wygnańczy los swych opiekunek zmuszonych do porzucenia dotychczasowej siedziby i w Szczebrzeszynie, lat późnych doczekawszy, smutne bytowanie zakończyła.