Otwierajmy szeroko oczy, bo oto z mgieł oddalenia majaczeją zrazu niewyraźnie, a potem coraz dokładniej wychylają się wieże miasta zaczarowanego — miasta z bajki — Zamościa.
Ta wieża na wprost to dzwonnica zamojskiej kolegiaty — za nią wystrzela w niebo wieża – strażnica, bladoróżową barwą róż wschodu w siebie chłonąca i kopułą zdobny mały kościółek św Stanisława na skraju miasta leżący — a ta budowla rozległa z przylegającym doń długim arsenałem, to dawny pałac właścicieli.
Wszystko razem, całe miasto, jakie w panoramie swej przed nami się roztacza — to pomnik.
Patrzycie na mnie zdumieni — — Tak! najpiękniejszy pomnik, jaki sam sobie i nazwisku swemu wystawił na końcu XVI i z początkiem XVII stulecia hetman i kanclerz wielki koronny, Jan Sariusz herbu Jelita Zamoyski.
Znanym jest imię hetmana z historii lat obejmujących bezkrólewie po Jagiellonach, z dziejów Batorego i Zygmunta III Wazy. Znaną jest jego przyjaźń z królem Stefanem, który nie chciał być „królem malowanym” i nie malowanych, ale z kryształu najprzedniejszego i z najhartowniejszej stali, doradców sobie dobierał. Doradców, którzy w czyn potrafili rady swoje zamieniać, czy to w wyprawie moskiewskiej nad Dźwiną grody zajmując, czy na stokach Wawelu gwałcicieli prawa gardłem karząc.
Znanym jest nazwisko hetmana, który „żałobnym hetmanem” zwany po śmierci Batorego, na tron wprowadził Zygmunta Wazę, Jagiełłów po kądzieli potomka i pod Byczyną austriackiego Maksymiliana rozgromił i w niewolę pojmał, a potem boje w Infantach toczył i na straży dobra Rzeczypospolitej do końca dni swoich trwał.
Pierwsze nauki w kraju odbywszy, do Paryża wyjechał na dwór królewski, gdzie francuskich uczonych słuchał, potem w Strasburgu się kształcił, a potem ciągle nauki chciwy, pod włoskie niebo zawędrował na uniwersytet w Padwie, gdzie rektorem został.
Nic dziwnego, że tak uczony i świat znający mógł, mędrszym od innych będąc, przewodzić i króle na trony sadzać.
I nic dziwnego także, że w cudach renesansu włoskiego rozkochany, zapragnął umiłowaną Padwę na grunt polski przenieść i ludziom tutejszym pokazać.
A że piękne z pożytecznym łączyć potrafił, zatem modą ówczesnych możnowładców polskich, obronny gród na ziemiach swoich wznieść postanowił.
Ziemie te, nizinne, w poszumie potężnej puszczy nad rzeką Łabuńką, prawobrzeżnym dopływem Wieprza i nad Wieprzem leżące, pełne rozlewnych bagien, ciągnące się na południe w dorzecza Sanu, wymagały obrony, gdyż obszar między Bugiem a Wisłą i Sanem to brama w serce Rzeczypospolitej wiodąca, brama na ścieżaj otwarta, gościnnie zapraszająca zielenią łąk i złotem uprawnych pól.
Na trakcie tym dobrze rzucić miasto, które wzbogacić może właścicieli, jako na drodze handlowej leżące, a równocześnie stworzyć twierdzę na szlaku tatarskim, wprawdzie nie zaporową i do ominięcia łatwą, ale zawsze niebezpieczną do pozostawiania na tyłach nieprzyjacielskiej armii, twierdzę, z którą liczyć się poważnie trzeba.
Tak myślał kanclerz Jan Zamoyski, gdy plany pod twierdzę zamojską, z biegłym mistrzem architektury i inżynierem Bernardem Morando, rodem z Padwy, omawiał i zatwierdzał — i tak myślał, gdy 3-go kwietnia 1580 roku dokument lokacji miasta ogłaszał, nadając mu miano Zamościa, od osady rodu swego, jako za mostem leżącej, Zamościem zwanej.
Najwznioślejsze marzenia w tym mieście – twierdzy zamknął — z dalekich Inflant, z pod Krakowa czy z pod Byczyny do niego myślą zdążał — jego upiększeniem wespół z artystami się troskał — w jego murach, w małej pałacowej izdebce, kilka kroków wzdłuż i wszerz mającej, strudzone powieki zamknął w 1605 r. i w podziemiach kolegiaty do dziś w krypcie spoczywa.
Pójdziemy do tej trumny kornie przed wielkością ducha ugiąć kolano, ale jeszcze nie teraz. Wpierw nasycimy oczy przepychem barw, pięknem renesansowych linij, koronką ratuszowych gzymsów i attyki, a potem dopiero zejdziemy w podziemia, aby przez trumienne wieko szepnąć mu słowa podzięki.