Rynek Zamoyski – Rynek Solny

I wróćmy znowu z dalekiej myślą wędrówki na rynek zamojski i wstąpmy na taras ratusza, skąd można całość wzrokiem ogarnąć.

A wzdłuż arkad posuwając się, śledzić trzeba uważnie piękne w liniach kamienne, renesansowo – barokowe portale prowadzące do wąskich, sklepionych sieni — trzeba baczyć na stare nad bramami zakratowane okienka, ujęte we wdzięku pełne linie ornamentu, na godła nad wejściami o zamczystych odrzwiach, wśród których to św. Jerzy zabija smoka, to inicjały Chrystusa unoszą się nad rozgorzałym miłością sercem — wreszcie spozierać na same sklepienia, tu i ówdzie geometryczną siecią wypukłego stiuku jak i w sieniach zdobione, z których nierzadko pyzate twarzyczki aniołków uśmiechają się do przechodniów, albo orły rozpinają skrzydła do lotu.

Do wnętrza domów na razie nie można zaglądać. Może w niedalekiej przyszłości, gdy i tam dotrze ręka miłośników piękna czasów dawnych i uratuje dla wieków następnych te cuda pilastrów ujmujących otwory okienne zdobne rozetami, te odrzwia i kominki, te stropy drewniane ze śladami zdobnictwa rzemieślników – artystów,o ile jeszcze nie zdążyli tych zabytków wandale – mieszkańcy i wandale – właściciele zniszczyć doszczętnie.

Bujne kwitnęło tu niegdyś życie.

Przychylność królewska Batorego skierowała drogę handlową ze Lwowa i ziemi wołyńskiej na nowopowstały gród — zrównała kupców z dalekich stron bieżących tutaj z towarem z kupcami innych, możnych podówczas miast i naznaczyła w Zamościu skład towarów z okolicznych ziem, a nawet z Gdańska.

Na tym i na drugim t. zw. Solnym rynku, na którym też nie brak kamienic z podcieniami, oraz na rynku Wodnym rozkładali swe kramy z towarem różnorakim liczni kupcy miejscowi i ze stron dalekich, przejezdni i na stałe osiadli, jak n. p. nadaniem kanclerskim gwoli rozrostowi miasta ściągnięci tu Ormianie, wyrobem trunków i safianów trudniący się, — flegmatyczni Niemcy, roztropni Szwedzi i wyrachowani Szkoci handlujący suknem i jedwabiami — ogniści Węgrzy i Grecy przednie wina i gęste małmazje sączący w kielichy — Persowie barwne i miękkie kobierce rozpościerający pod wygodne stopy — Włosi śpiewni, brząkający naręczami koralowych prętów i klejnotów — wreszcie srebrem, złotem i kamieniami handlujący hiszpańscy, portugalscy, włoscy, angielscy i tureccy Żydzi, którzy także leczeniem się parali i sprzedawaniem ziół, ulgę w cierpieniach przynoszących.

Odbywały się targi zrazu dwukrotnie, a potem częściej w tygodniu i jarmarki sześć razy do roku, co przywilejem Zamoyski zatwierdził wraz z uprawnieniami cechów, jak bywało po innych miastach i ze zrównaniem ich z przywilejami cechów lwowskich.

Rozkładali swoje wyroby szewcy, zazdrośni o pracę swą i jej dokładność; kuśnierze, baczący pilnie czy w promieniu dwu mil od miasta nie sadowi się im pod bokiem niepożądany konkurent i zagradzający swymi wyrobami drogę przywozowi obcych, moskiewskich futer; stolarze, ślusarze, rymarze, kowale działający wymyślne majstersztyki obok sprzętów codziennej potrzeby; rzeźnicy uczciwi, usuwający z targowisk chrome i chore bydło.

Porządku przestrzegała targowa i aprowizacyjna policja. A jeśli przypadkiem między bracią kupiecką jakowyś spór wyniknął, mieli zapewnione rozstrzygnięcie wniesionej przez siebie skargi przed końcem jarmarku jeszcze, w ustanowionym gwoli wygodzie przyjezdnych sądzie jarmarcznym, od którego wyroku cudzoziemcom przysługiwało odwołanie się do ordynata. I rozwijało się miasto pod opieką założyciela, który umiał zabiegać koło spraw doczesnych, tak swoich jak i poddanych, oraz dzięki królom, którzy potwierdzali poprzednie i nadawali nowe przywileje, w zrozumieniu znaczenia miasta-twierdzy na tym rozwartym na ścieżaj, w głąb Rzeczypospolitej wiodącym gościńcu.