Kościół Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny w Zamościu

Przez plac Strzelecki, zamknięty bramą Lwowską nową i pobazyliańską wikarówką, z sylwetą nadszańca wschodniego i celi Łukasińskiego na dalszym planie, spójrzmy na białą, renesansowo-barokową, o wybitnie kościelnym charakterze budowlę.
Ogrom jej, powaga smukłych, przypartych ściśle do ścian kolumn o kwieciem zdobnych czołach kapiteli, nisze i gzymsy, samo wejście wreszcie od małego zieleńca do wnętrza wiodące wskazują, że to kościół.
W błąd wprowadza brak wież, za którymi napróżno wzrok nasz szuka.
Ale nie jesteśmy w błędzie.
Oto ilustracja dawna, na której ściany szczytowe piętrzą się dumnie, wyciągając w niebo wyżej i jeszcze wyżej całą budowlę i dodając jej lekkości.
Dzisiejszy budynek w porównaniu z dawnym wskutek ich braku przyciężki nieco, niemniej zachował wybitnie kościelny charakter, któremu nie zaprzeczy ani napis »Dom Ludowy«, ani z przeciwległej strony zachęcający do oglądnięcia tytuł filmu.

Kościół to był istotnie.
Dla o. o. franciszkanów w Zamościu jeszcze za życia kanclerza osiadłych i kontentujących się zrazu drewnianym kościółkiem św. Krzyża na przedmieściu, przez kanclerskiego syna Tomasza w 1637 r. pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny ufundowany, posiadał także na miejscu obecnego placu Strzeleckiego obszerne zabudowania klasztorne.
Dzieło ojca poprowadził dalej syn Jan, wnuk kanclerza.

Dobrze czuli się ojcowie w pięknej świątyni i w budynku klasztornym, na dwa wyniesionym piętra, w którego wirydarzu wieczorną porą przesuwali w modlitewnym skupieniu różańcowe ziarna.

Oddawali usługi zamojskiemu społeczeństwu czy to w Akademii ucząc jak o. Cyryl lub o. Franciszek Żardecki — czy imieniem jej do nuncjuszów papieskich posłując, jak o. Ludwik Karsza, który do Horacego Filipa Spady jeździł w sprawie cenzury ksiąg — czy wreszcie jak on z życia bogobojnego słynący o. Benjamin Pańkiewicz zapowietrzonym ratunek i ulgę niosąc.

Zasobny był w sprzęt kościelny i w księgi uczone składane w ofierze ojcom przez tych, którzy w podziemiach świątyni na wieczny pragnęli ułożyć się spoczynek.

Później różne przechodził koleje, jak i św. Stanisława maleńki kościółek, którego kopuła i wieża w perspektywie placu widnieją.

Gdy mocą, a raczej bezprawiem, pierwszego rozbioru ziemie te Austrii przypadły, cesarz Józef II skasował zakon oo. franciszkanów i życie w świątyni zamarło.

Gdy kaprys cesarski powołał zakon znowu do działania, poczęło życie na nowo w murach kościelnych pulsować, by zamrzeć bezpowrotnie w 1809 roku.

Odarty z ołtarzy, choć jeszcze dostojność przez długie lata zachowujący budynek kościelny, stał się magazynem i koszarami rosyjskiej armii i z końcem XIX wieku swe ściany szczytowe utracił — i tak trwał w poniżeniu przez lat wiele, aż do czasu gdy rząd polski po światowej wojnie przejął go od rządu zaborczego i pierwotnym właścicielom odstąpić zamierzył. Ale nie przeznaczono budynku do pełnienia zadań pierwotnych, gdyż kościół pieniędzy na to nie posiadał, by go przywrócić do dawnego stanu — i tak pozostał, jak losy nim zrządziły.

Wielka przestrzeń trójnawowego kościoła mieściła w sobie dużą salę teatralną i kinową zarazem, Dom Ludowy z pięknie i celowo urządzoną salą posiedzeń, jako też wiele organizacyj i instytucyj społecznych.

Pod nim ciągną się lochy obszerne, z których wedle opowiadań korytarze pod miasto prowadzą. Nie zbadano dotąd owych wieści; zasypane gruzem najniższe piwnic kondygnacje bronią do siebie przystępu. Ale istnienie ich jest prawdą, gdyż w 1827 r. robotnicy, przeprowadzając jakieś prace w podziemiach, na znacznej głębokości natrafili na nie, znajdując nawet skarb ukryty widać przezornie podczas kilkakrotnych opuszczań klasztoru, gdy pilnować nie było go komu. Kosztowności, kielichy, srebrna trumna, składające się na owo znalezisko nie wiadomo gdzie się podziały. Złocista monstrancja natomiast z woli W. X. Konstantego oddana została do kościoła katedralnego w Lublinie i tam ponoś dotąd się znajduje.

Inny skarb w postaci sprzętu kościelnego w depozyt w świątyni kolegiackiej po kasacie zakonu oo. franciszkanów złożony, użyty został częściowo na bicie monet w zamojskiej mennicy, którą generał Hauke Maurycy na czas jakiś uruchomił podczas oblężenia Zamościa celem wypuszczenia w obieg najniezbędniejszych dwuzłotówek i sześciogroszówek do wypłacenia zaległego żołdu.

Z dawnych zabudowań klasztornych ni śladu nie zostało — ustąpiły miejsca obszernemu placowi Strzeleckiemu.